sobota, 16 listopada 2013

Zemsta Belzebuba - Małgorzata Kursa



Ludzie są dziwni. Zamiast czterech łap mają tylko dwie do chodzenia. Co prawda raz widziałem Dużą na czworaka, kiedy rozsypała jej się torebka z fasolą, ale to był żałosny widok. Ani gracji, ani wdzięku. Wąsy też miewają tylko niektórzy i w zasadzie żadnego z nich pożytku. Kocie wąsy to ozdoba i nasz radar. Jak do tej pory słyszałem od Dużej tylko o panu Wołodyjowskim, który potrafił nimi poruszać. Ale to żadna sztuka przecież. Ogonów ludzie też nie mają. No i skąd uczciwy kot ma wiedzieć, w jakim są humorze? Dużą już wyczuwam, ale z Dużym mam kłopoty.
Duży to w ogóle dziwny jest. Strasznie głośno gada, o byle co się wścieka. No, co ja poradzę, że gazeta tak fajnie szeleści? Że się podarła, zanim przeczytał? To najpierw trzeba było przeczytać, a potem kłaść na stole. Wiadomo, że to, co leży na wierzchu, przeznaczone jest dla wszystkich domowników, czyli głównie dla mnie…
A, zaraz. Nie przedstawiłem się i może jeszcze nie wiecie, kim jestem. Proszę uprzejmie. Nazywam się Belzebub. Że nieładnie? Bo ja wiem. Czarny jestem jak smoła, tylko oczy w tej czerni widać. Duży mówi, że gadzie, ale on prostak i się nie zna. Złote mam oczy. Wielkie i bardzo wymowne. Wystarczy, że popatrzę na Dużą i ona od razu wie, czego chcę. Długo to trwało, ale wreszcie ją wytresowałem.
Więc nazywam się Belzebub i jestem kotem. Ten idiota Duży nazywa mnie Bubkiem, co mnie wkurza. A Duża myśli, że znalazła mnie pod drzwiami i często opowiada, jaki byłem zabiedzony i na ostatnich łapkach dowlokłem się do nich, a ona mnie odchuchała. Myśleć sobie może, ale prawda jest taka, że to my, koty, wybieramy sobie ludzi. Ja wybrałem Dużą. 
Bo Dużego nie lubię. Nie dość, że rozdarty, to jeszcze egoista do kwadratu. Wielkie mecyje, że mu kanapkę zjadłem. Było się o co wściekać. Głodny nie chodzi, bo mu Duża pod nos ciągle coś podtyka. I wcale nie zjadłem kanapki. Chleb mu zostawiłem, a tym kawałkiem szynki, co wcześniej na nim leżał, i tak by się nie najadł.
No i Duży jest tępy. Zaczyna mi już brakować cierpliwości do jego tresury.
- Zabierz tego czorta! – wrzeszczał wczoraj do Dużej, kiedy odkrył, że mu nasikałem do kapci. – Albo on, albo ja! Masz się go pozbyć!
I o co było się awanturować? Przecież nie zrobiłem tego dla przyjemności (te jego kapcie śmierdzą), ani złośliwie. Dałem mu tylko do zrozumienia, kto tu rządzi. Nie załapał, ale to moja wina, że gamoń? A już z pewnością nie powinien był rzucać we mnie tym kapciem. Przysiągłem sobie bowiem wtedy, że się zemszczę.

Kiedy Duży dziś wrócił z pracy, uznałem, że lepiej nie rzucać mu się w oczy. Zwłaszcza, że wychowawczo obsikałem mu buty do biegania, które rzucił rano w kąt przedpokoju. Nie miałem pewności, czy zrozumie aluzję. Na wszelki wypadek wskoczyłem na szafę i przycupnąłem między dwiema dorodnymi paprociami w ciężkich donicach. I dobrze zrobiłem, bo zaraz po obiedzie zadźwięczał domofon i Duża wpuściła dwunożnego, który mi się okropnie nie podobał. Z góry widziałem tylko jego łysą glacę, ale ton głosu nie był przyjazny. Ja jestem mądry kot, więc od razu wyczułem, że coś jest nie tak. Duża wyglądała na przerażoną, trzęsła się jak osika i miała łzy w oczach. Łysy domagał się kasy i machał Dużemu przed nosem wielkimi łapskami, a Duży próbował go uspokoić.
- Twój braciszek mi wisi szmal! – warknął Łysy takim tonem, że mi sierść na grzbiecie stanęła. – Rodzina to rodzina. On nie ma, ty masz. Dasz za niego i się zmywam.
- Człowieku, czy ja wyglądam na milionera? – Duży próbował negocjować. – Od nikogo nie pożyczałem! Mam spłacać cudze długi? Nie stać mnie na to!
- Stać – stwierdził Łysy stanowczo. – Gadał, że sprzedałeś garaż po ojcu…
- Połowę oddałem bratu! – oburzył się Duży.
- I dobrze. A drugą połowę oddasz mnie i twój brat będzie miał czyste konto… Ruchy, koleś, ruchy, bo mnie się śpieszy! Kasa do rączki i już mnie nie ma.
- Przecież nie trzymam tego w domu, tylko na koncie! – jęknął przerażony Duży.
- Nie ma problemu – Łysy wyjął z kieszeni nóż i uśmiechnął się paskudnie. – Ty skoczysz po kasę, a ja się zaopiekuję twoją panią. Żeby ci nic głupiego do łba nie przyszło… No, śmigaj!
Wysunąłem ostrożnie pyszczek spomiędzy paproci i zobaczyłem, że Duża osuwa się na fotel i patrzy błagalnie na Dużego. Pewnie miała nadzieję, że coś zrobi. Iii tam. Bohater to on jest, jak się znęca nad porządnym kotem. Teraz stał blady, łydki mu drżały, a po twarzy spływał pot. Uznałem, że trzeba wziąć sprawy w swoje łapy, nim całkiem się skompromituje. Tępy, bo tępy, ale też samiec i należy do mojego stada.
Odkąd zamieszkałem u Dużych, głodny nie chodzę. Trzeba przyznać, że Duża mi nie żałuje i miskę zawsze mam pełną, a że lubię sobie zjeść… No, cóż. Jestem sporym kotem. Duża była zaskoczona, kiedy pozwoliłem się zważyć i okazało się, że mam dwanaście kilo żywej wagi. Kiedy mam ochotę przesunąć coś, co mi przeszkadza, robię to bez wysiłku. Zdążyłem już tym sposobem uszczuplić nieco inwentarz martwy, który zgromadziła Duża (zupełnie niepotrzebnie, moim zdaniem; po co komu tyle rzeczy?).
Doniczki były duże i ciężkie, paprocie rozłożyste. Trudno, osobiście nic nie mam do roślin, ale jedną musiałem poświęcić. W końcu jestem odpowiedzialny za te dwie przerażone dwunożne łajzy. Przez chwilę, co prawda, miałem ochotę skoczyć Łysemu na tę glacę i wypróbować możliwości swoich pazurów, ale zrezygnowałem. Śmierdziało od niego czymś obrzydliwym, a ja mam czuły węch.
Z wielką przyjemnością roztrzaskałbym tę donicę na Dużym, ale stał za daleko od szafy. Zresztą, w tym momencie bardziej nie lubiłem Łysego. Oparłem się więc całym ciałem o ceramiczny pojemnik i poczułem, jak się przesuwa ku brzegowi szafy. Łysy bardzo inteligentnie ustawił się tak, że nie mogłem spudłować. Jeden ruch i donica z zieloną zawartością wylądowała na jego świecącym łbie. Łysy chrząknął dziwnie i z łomotem runął na podłogę. Kawałki donicy rozprysnęły się po dywanie, a zielony pióropusz paprotki spoczął na jego piersi. Bardzo dekoracyjnie, moim zdaniem.
Duża wrzasnęła przeraźliwie, a Duży zastygł jak kamień i wytrzeszczonymi oczami gapił się na powalonego przeciwnika. Ja usiadłem na skraju szafy i, bardzo z siebie zadowolony, zacząłem myć futro. Nieco się zmierzwiło przy tej robocie, a lubię wyglądać elegancko.
Ludzie naprawdę są dziwni. Duża poderwała się z fotela i zaczęła pląsać wokół Łysego, jakby odprawiała jakiś dziwaczny rytuał. Pomiędzy kolejnymi podrygami, jęczała:
- Matko Boska, co my teraz zrobimy?! A jak on nie żyje?! Ta donica była duża! Belzebub go ubił, a my pójdziemy siedzieć!
I tu Duży – co niechętnie przyznaję – pokazał klasę. Złapał Dużą za ramiona, potrząsnął nią, by oprzytomniała, wcisnął jej do ręki to małe pudełko, do którego wszyscy dwunożni gadają bez umiaru, i rozkazał:
- Dzwoń na policję!
- Na pogotowie chyba?!
- Na policję, mówię! Szybko! Zanim się ocknie!

Dwóm policjantom, którzy przyjechali po kwadransie, gęby się uśmiechnęły, kiedy zobaczyli, kto poniewiera się po naszej podłodze.
- Nie wierzę własnym oczom! Toż to Łysol we własnej osobie! – jeden zepchnął nogą paprotkę i trzepnął nieprzytomnego po upapranej ziemią gębie. – Hej, Łysol! Pobudka! Zmieniamy adres!
- My mu nic nie zrobiliśmy, przysięgam! – powiedziała Duża drżącym głosem. – To Belzebub… Zrzucił tę doniczkę i …
- Belzebub? – policjant popatrzył na nią dziwnie, ale drugi trącił go w ramię i wskazał na szafę. – A, kocur! Piękny! Faktycznie, czarny jak sam diabeł… I mądry. Gdyby pan wrócił z pieniędzmi, zabrałby kasę i załatwił was oboje. Narozrabiał w Anglii i Angole domagają się jego ekstradycji. Szukali go po całej Europie listem gończym, a on przywarował w rodzinnych pieleszach i pewnie kombinował, gdzie i za co prysnąć dalej… Macie szczęście. Temu kotu to powinniście na kolanach dziękować!
No, proszę. Glina, a mądrze gada. Udawałem, że mam gdzieś te pochwały, obserwując ich z góry obojętnym wzrokiem, ale byłem z siebie dumny. Ocaliłem swoich dwunożnych.

Powiem Wam na koniec, że właściwie to dobrze, że ludzie nie grzeszą rozumem w nadmiarze. Gdyby Duży wiedział, że przez chwilę zastanawiałem się, czy to na niego nie zwalić tej doniczki, miałbym przechlapane. A tak? Zostałem domowym bóstwem. Naprawdę. Już nie muszę Dużemu obsikiwać butów. Sam mi podtyka różne ludzkie smakołyki, a kiedy chcę odpocząć na jego ulubionym fotelu, bez protestu przenosi się na kanapę. Docenił mnie wreszcie.
Bo ludzi trzeba sobie wychować, a wtedy wszyscy są zadowoleni. I oni, i my, koty. Miau…

5 komentarzy:

  1. Ten przepiękny stwór na zdjęciu to Bandzior, kot Justyny Kotowskiej, która fotografię swego pupila pozwoliła mi wykorzystać jako domniemany wizerunek Belzebuba. Za co serdecznie dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do słów "chrząknął dziwnie" rechotałam sobie bezgłośnie, ale po nich rozsypałam się; leżałam dusząc się ze śmiechu, aż łzy ciurkiem popłynęły... Dziękuję, to perełka jest po prostu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie. Z klamrą, z bardzo mocną pointą.
    Polubiłam Dużego, mimo, że taki rozdarty.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny koci charakter. Nic dodac nic ujac. Piekne:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Logika Belzebuba obłędna! Śmiałam się do rozpuku!Pani Małgosiu , dziękuję!Jest Pani godną następczynią nieodżałowanej Joanny Chmielewskiej!

    OdpowiedzUsuń